środa, 26 października 2016

Cusco, czyli Pępek Świata

CUSCO

Z Aguas Calientes wracaliśmy pociągiem do Ollantaytambo siedząc w przedziale z grupą turystów z Japonii (to tacy w dużych, zorganizowanych grupach, robiący zdjęcia tabletami, z kamerami na szyjach, i wszędzie ich pełno). Można było się spodziewać, że znowu będzie głośno w przedziale i nie będzie szans na chwilę odpoczynku. Nic bardziej mylnego! Była to grupa głuchoniemych. Dzięki temu, naprawdę można było się zrelaksować...W przedziale panowała cisza, nawet kiedy zawzięcie o czymś gadali albo się kłócili. Do czasu aż ktoś z obsługi pociągu nie wszedł z najznamienitszymi wyrobami rękodzielniczymi (w niebotycznych cenach) i próbował każdemu coś sprzedać.
W Ollantaytambo po wyjściu z pociągu do uszu dobiegło znajome nawoływanie - "taxi? Cusco?". Ja jednak szukałem colectivo, żeby dojechać do Cusco nie przepłacając za transport. Z jednym kierowcą dogadałem się na 15 soli od osoby i już mieliśmy wsiadać do 5 osobowego auta, gdy okazało się, że jest nas tylko dwójka i musielibyśmy zapłacić 60 - czego nie zamierzaliśmy robić. Kierowca kazał nam poczekać i pobiegł szukać jeszcze dwóch osób żeby zredukować koszty. W międzyczasie postanowiłem poszukać transportu w innym miejscu i udało się! Znalazłem busa. 10 soli od osoby i odjazd w tej chwili. Nie było się co zastanawiać, stwierdziliśmy, że jedziemy. Pomogłem kierowcy zapakować nasze plecaki na dach busa (sí señor, todo es seguro!/tak panie, wszystko jest bezpieczne! - ich stały tekst). Kiedy patrzyłem jak zarzucał i wiązał siatkę na bagaże na dachu, myślałem czy te jego supełki wytrzymają do Cusco... Wyruszyliśmy w 6 osób w 15 osobowym busie. Po kilkunastu minutach jazdy i nieustannym trąbieniu na przechodniów, kierowca znalazł komplet z plusem. Jechało nas nawet i ze 20 osób, z czego niektórzy wysiadali wcześniej niż w Cusco. Przyjechaliśmy do Cusco w okolice Plaza de Armas, plecaki o dziwo dalej były na dachu w co już w drodze zdążyłem zwątpić, bo nasza trasa przypominała rajd Paryż-Dakar. Musieliśmy dojść ok. 1km do naszego hostelu. Niestety z krótkiego dojścia zrobił się dłuższy spacer i droga do hostelu wydłużyła się o jakieś 2km z powodu zamulonego GPS-u w telefonie i podążania w przeciwnym kierunku...

1. Peru Rail - chwilę przed wejściem do pociągu. 2. Jeden z Japończyków coś opowiadał.
3. Ho(S)tel 5*. 4. Widok z okna hostelu na Plaza de Armas.
Warunki w hostelu były... może tak, dało radę się przespać i umyć, choć nie zawsze w ciepłej wodzie. W związku z tym, że Cusco leży na znacznej wysokości nad poziomem morza, amplituda temperatur jest znaczna - od około 20-23 stopni w dzień (we wrześniu) do 3-4 stopni w nocy, co dało się odczuć bo nie było ogrzewania. Żeby w nocy nie zmarznąć, do przykrycia się było prześcieradło (drugie, poza tym, na którym się leżało), koc i gruba, ciężka derka (jak już się człowiek przykrył to ciężko było się ruszyć - taka była ciężka). Pięć gwiazdek to nie było, może nawet i jednej, ale wystarczyło, żeby się wyspać i umyć. Gorsze było to, że się co chwila w nocy budziłem, żeby podrapać się po nogach...

Drogowskaz przy drodze z ruin Sacsayhuaman.

W samym Cusco jak i w okolicy mieści się sporo atrakcji turystycznych, jak ruiny i muzea, do których wstęp zapewnia nam Boleto Turistico - bilet, który kupiliśmy wcześniej w Chinchero za 70 soli. Jednym z ważniejszych kompleksów są ruiny Sacsayhuaman.
Ruiny twierdzy Sacsayhuaman były wybudowane za sprawą Inki Pachacuteca. Całe miasto Cusco miało być wybudowane na planie pumy, a twierdza Sacsayhuaman miała być jej głową. Z góry, na której są te ruiny roztacza się bardzo fajny widok na całą dolinę, w której położone jest Cusco.

1. Mury obronne twierdzy układano z wielkich, spasowanych ze sobą bloków skalnych, których waga dochodziła nawet do 300 ton. 2. Mury wybudowane były na kształt zygzaków - co miało symbolizować zęby pumy. 3. Kosiarki do trawy. 4. Na wzgórzu obok znajduje się Cristo Blanco - 8 metrowy pomnik Jezusa.

Coricancha, świątynia boga Słońca - Inti. Miejsce koronacji i pochówku Inkaskich władców od ok. XV w. W tej okolicy mieści się również muzeum, w którym można się trochę dowiedzieć o życiu Inków.
Warto pospacerować po Cusco i odkryć samemu ich świat. Oddalić się z utartych turystycznych szlaków kilka uliczek w bok, żeby zobaczyć jak żyją prawdziwi ludzie, którzy nie zarabiają kokosów na turystyce, ludzi, którzy każdego dnia ciężko pracują, żeby mieć co zjeść. Wiele kobiet i mężczyzn siedzi całymi dniami na ulicy, mając na sprzedaż tylko trochę towaru, jak np. 2kg ziaren kukurydzy, reklamówkę z jakąś zieleniną, wiaderko z napojem sprzedawanym na szklanki. Kto inny sprzedaje kanapki, które sam przygotował wcześniej w domu. Sanepid wszystkich by tu pozamykał. Nie są to fachowe sposoby handlu, jednak tutaj ludzie, nie wyciągają rąk po zasiłki, żeby walczyć z biedą chwytają się każdego sposobu. Muszą sobie jakoś poradzić, żeby przeżyć i nakarmić rodzinę. Za to u nas w Polsce państwo zabrania i karze ludzi zaradnych lub biednych, którzy chcą dorobić sobie na ulicy sprzedając koperek i jagody. Bardziej opłaca się siedzieć na dupie i brać zasiłek niż być zaradnym. Nie pójdziesz do pracy i masz dziecko? Zasiłek. 500+. A ludzi(ad)om to na rękę, bo mają pieniądze za nic. W Peru tak łatwo nie jest.
1. Plaza de Armas. 2. Przekupy na ulicy koło targu. 3. Uliczka ze sklepami dla turystów przy Plaza de Armas. 4. Niemiecka drużyna piłkarska (albo uczniowie peruwiańskiej podstawówki w mundurkach, ale bardziej pasuje mi pierwsza wersja).

W oczekiwaniu na turystów... Można sobie zrobić z paniami zdjęcie za kilka soli.
W wielu miejscach, przy atrakcjach turystycznych można było spotkać poprzebierane kobiety, które robiły sobie zdjęcia za kasę. Po kilku chwilach obserwacji można było łatwo odróżnić, które kobiety są ubrane "normalnie, tradycyjnie", a które są tylko wyszykowane do zdjęć z turystami. Jak widać każdy sposób jest dobry, żeby zarobić trochę grosza, a "biali, bogaci" turyści są chodzącymi kopalniami złota. 
1. Zaparkowana lama, przywiązana do kratki ściekowej. 2. Lokalny mecz koszykówki. 3. Jedna z wielu uliczek w Cusco. 4. Handel obwoźny. Taki kramik można było spotkać co skrzyżowanie. W sprzedaży praktycznie same słodycze i słodkie napoje (gaseosas).

Baby alpaca. Uchwycona w mieście. Wszystkie szydełkowane towary w Peru były rzekomo zrobione z "baby alpaca, first shearing", czyli pierwszego strzyżenia małej alpaki. Znawcą wełny itp. nie jestem, ale czuję tu przekręt na turystach...
Na lokalnym targu można dostać wszystkie miejscowe wyroby, warzywa, owoce, mięso, ryby... Udaliśmy się tam w poszukiwaniu "magnesu na lodówkę", który miał powiększyć kolekcję. Odwiedziny na targu są również dobrym sposobem, żeby poobserwować mieszkańców, jak żyją, co kupują, co jedzą. Byliśmy głodni i szukaliśmy miejsca gdzie można by zjeść. Z lewej i z prawej ogromna ilość reklam, co kto ma dobrego do jedzenia. Popularnym daniem było caldo, zupa w której było dużo warzyw, mięso itp. My jednak mieliśmy ochotę na "drugie". Zjedliśmy na straganie, gdzie było dużo ludzi. A jak jest dużo ludzi to powinno być dobre i świeże. Chwilę trzeba było poczekać na zwolnienie się miejsca przy stole. Stół był jeden, długi z ławkami po obydwu stronach (coś jak podczas Ostatniej Wieczerzy z tą różnicą, że tam siedzieli po 1 stronie). Siedliśmy i zamówiliśmy dwa razy bistec... Obiad za 12 soli. Ogromny talerz, a na talerzu bistec - stek wołowy, z ryżem, frytkami, czymś co smakowało jak puree z fasoli i sałatą z czerwoną cebulą i limonką. Obiad był smaczny i bardzo syty. Obok, pani jadła właśnie popularne caldo, i jak się później dowiedziałem to było caldo de cabeza (zupa z głowy). Zwinnymi rączkami wyciągnęła pani 1/4 świńskiej głowy z ryjem, zębami i zaczęła sprawnie ogryzać... Widok w naszej ojczyźnie raczej nie spotykany.
A co do magnesów na lodówkę, nie udało się tu znaleźć niczego ciekawego.
Ołtarzyk na środku głównej alejki w Mercado San Pedro. Lokalne targowisko.
Targ spory, straganów dużo, rzeczy jeszcze więcej. Na straganach ładnie poukładane warzywa i owoce w kolorowe piramidy, które zachęcająco pachniały a sprzedawcy nawoływali, żeby to właśnie u nich zostawić swoje pieniądze. Można było sobie trochę pospacerować, jednak spacer alejką z mięsem nie należał już do tych przyjemnych, smród był okropny i nie do wytrzymania, szczególnie po chwilę wcześniej zjedzonym obiedzie... Trzeba było się szybko ewakuować, żeby nie zwrócić wcześniejszego posiłku. Szkoda tylko było obiadu, bo zapach między tymi straganami i tak by się nie zmienił. Pierwsza w lewo, druga w prawo i znaleźliśmy się przy stoiskach z kwiatami, gdzie wreszcie można było w pełni odetchnąć i wąchając kwiaty zresetować sobie węch.
1. Cuyes (świnki morskie) w mięsnym. Peruwiańczycy jedzą świnki morskie. 2. Kilkanaście z kilku tysięcy odmian ziemniaków. 3. Krowi ryj i język? Chyba. 4. Stragany ze świeżymi sokami i koktajlami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz