CUSCO
Z Aguas Calientes wracaliśmy pociągiem do Ollantaytambo siedząc w przedziale z grupą turystów z Japonii (to tacy w dużych, zorganizowanych grupach, robiący zdjęcia tabletami, z kamerami na szyjach, i wszędzie ich pełno). Można było się spodziewać, że znowu będzie głośno w przedziale i nie będzie szans na chwilę odpoczynku. Nic bardziej mylnego! Była to grupa głuchoniemych. Dzięki temu, naprawdę można było się zrelaksować...W przedziale panowała cisza, nawet kiedy zawzięcie o czymś gadali albo się kłócili. Do czasu aż ktoś z obsługi pociągu nie wszedł z najznamienitszymi wyrobami rękodzielniczymi (w niebotycznych cenach) i próbował każdemu coś sprzedać.
W Ollantaytambo po wyjściu z pociągu do uszu dobiegło znajome nawoływanie - "taxi? Cusco?". Ja jednak szukałem colectivo, żeby dojechać do Cusco nie przepłacając za transport. Z jednym kierowcą dogadałem się na 15 soli od osoby i już mieliśmy wsiadać do 5 osobowego auta, gdy okazało się, że jest nas tylko dwójka i musielibyśmy zapłacić 60 - czego nie zamierzaliśmy robić. Kierowca kazał nam poczekać i pobiegł szukać jeszcze dwóch osób żeby zredukować koszty. W międzyczasie postanowiłem poszukać transportu w innym miejscu i udało się! Znalazłem busa. 10 soli od osoby i odjazd w tej chwili. Nie było się co zastanawiać, stwierdziliśmy, że jedziemy. Pomogłem kierowcy zapakować nasze plecaki na dach busa (sí señor, todo es seguro!/tak panie, wszystko jest bezpieczne! - ich stały tekst). Kiedy patrzyłem jak zarzucał i wiązał siatkę na bagaże na dachu, myślałem czy te jego supełki wytrzymają do Cusco... Wyruszyliśmy w 6 osób w 15 osobowym busie. Po kilkunastu minutach jazdy i nieustannym trąbieniu na przechodniów, kierowca znalazł komplet z plusem. Jechało nas nawet i ze 20 osób, z czego niektórzy wysiadali wcześniej niż w Cusco. Przyjechaliśmy do Cusco w okolice Plaza de Armas, plecaki o dziwo dalej były na dachu w co już w drodze zdążyłem zwątpić, bo nasza trasa przypominała rajd Paryż-Dakar. Musieliśmy dojść ok. 1km do naszego hostelu. Niestety z krótkiego dojścia zrobił się dłuższy spacer i droga do hostelu wydłużyła się o jakieś 2km z powodu zamulonego GPS-u w telefonie i podążania w przeciwnym kierunku...
1. Peru Rail - chwilę przed wejściem do pociągu. 2. Jeden z Japończyków coś opowiadał. 3. Ho(S)tel 5*. 4. Widok z okna hostelu na Plaza de Armas. |
Warunki w hostelu były... może tak, dało radę się przespać i umyć, choć nie zawsze w ciepłej wodzie. W związku z tym, że Cusco leży na znacznej wysokości nad poziomem morza, amplituda temperatur jest znaczna - od około 20-23 stopni w dzień (we wrześniu) do 3-4 stopni w nocy, co dało się odczuć bo nie było ogrzewania. Żeby w nocy nie zmarznąć, do przykrycia się było prześcieradło (drugie, poza tym, na którym się leżało), koc i gruba, ciężka derka (jak już się człowiek przykrył to ciężko było się ruszyć - taka była ciężka). Pięć gwiazdek to nie było, może nawet i jednej, ale wystarczyło, żeby się wyspać i umyć. Gorsze było to, że się co chwila w nocy budziłem, żeby podrapać się po nogach...
Drogowskaz przy drodze z ruin Sacsayhuaman. |
W samym Cusco jak i w okolicy mieści się sporo atrakcji turystycznych, jak ruiny i muzea, do których wstęp zapewnia nam Boleto Turistico - bilet, który kupiliśmy wcześniej w Chinchero za 70 soli. Jednym z ważniejszych kompleksów są ruiny Sacsayhuaman.
Ruiny twierdzy Sacsayhuaman były wybudowane za sprawą Inki Pachacuteca. Całe miasto Cusco miało być wybudowane na planie pumy, a twierdza Sacsayhuaman miała być jej głową. Z góry, na której są te ruiny roztacza się bardzo fajny widok na całą dolinę, w której położone jest Cusco.
Coricancha, świątynia boga Słońca - Inti. Miejsce koronacji i pochówku Inkaskich władców od ok. XV w. W tej okolicy mieści się również muzeum, w którym można się trochę dowiedzieć o życiu Inków. |
Warto pospacerować po Cusco i odkryć samemu ich świat. Oddalić się z utartych turystycznych szlaków kilka uliczek w bok, żeby zobaczyć jak żyją prawdziwi ludzie, którzy nie zarabiają kokosów na turystyce, ludzi, którzy każdego dnia ciężko pracują, żeby mieć co zjeść. Wiele kobiet i mężczyzn siedzi całymi dniami na ulicy, mając na sprzedaż tylko trochę towaru, jak np. 2kg ziaren kukurydzy, reklamówkę z jakąś zieleniną, wiaderko z napojem sprzedawanym na szklanki. Kto inny sprzedaje kanapki, które sam przygotował wcześniej w domu. Sanepid wszystkich by tu pozamykał. Nie są to fachowe sposoby handlu, jednak tutaj ludzie, nie wyciągają rąk po zasiłki, żeby walczyć z biedą chwytają się każdego sposobu. Muszą sobie jakoś poradzić, żeby przeżyć i nakarmić rodzinę. Za to u nas w Polsce państwo zabrania i karze ludzi zaradnych lub biednych, którzy chcą dorobić sobie na ulicy sprzedając koperek i jagody. Bardziej opłaca się siedzieć na dupie i brać zasiłek niż być zaradnym. Nie pójdziesz do pracy i masz dziecko? Zasiłek. 500+. A ludzi(ad)om to na rękę, bo mają pieniądze za nic. W Peru tak łatwo nie jest.
W oczekiwaniu na turystów... Można sobie zrobić z paniami zdjęcie za kilka soli. |
W wielu miejscach, przy atrakcjach turystycznych można było spotkać poprzebierane kobiety, które robiły sobie zdjęcia za kasę. Po kilku chwilach obserwacji można było łatwo odróżnić, które kobiety są ubrane "normalnie, tradycyjnie", a które są tylko wyszykowane do zdjęć z turystami. Jak widać każdy sposób jest dobry, żeby zarobić trochę grosza, a "biali, bogaci" turyści są chodzącymi kopalniami złota.
Na lokalnym targu można dostać wszystkie miejscowe wyroby, warzywa, owoce, mięso, ryby... Udaliśmy się tam w poszukiwaniu "magnesu na lodówkę", który miał powiększyć kolekcję. Odwiedziny na targu są również dobrym sposobem, żeby poobserwować mieszkańców, jak żyją, co kupują, co jedzą. Byliśmy głodni i szukaliśmy miejsca gdzie można by zjeść. Z lewej i z prawej ogromna ilość reklam, co kto ma dobrego do jedzenia. Popularnym daniem było caldo, zupa w której było dużo warzyw, mięso itp. My jednak mieliśmy ochotę na "drugie". Zjedliśmy na straganie, gdzie było dużo ludzi. A jak jest dużo ludzi to powinno być dobre i świeże. Chwilę trzeba było poczekać na zwolnienie się miejsca przy stole. Stół był jeden, długi z ławkami po obydwu stronach (coś jak podczas Ostatniej Wieczerzy z tą różnicą, że tam siedzieli po 1 stronie). Siedliśmy i zamówiliśmy dwa razy bistec... Obiad za 12 soli. Ogromny talerz, a na talerzu bistec - stek wołowy, z ryżem, frytkami, czymś co smakowało jak puree z fasoli i sałatą z czerwoną cebulą i limonką. Obiad był smaczny i bardzo syty. Obok, pani jadła właśnie popularne caldo, i jak się później dowiedziałem to było caldo de cabeza (zupa z głowy). Zwinnymi rączkami wyciągnęła pani 1/4 świńskiej głowy z ryjem, zębami i zaczęła sprawnie ogryzać... Widok w naszej ojczyźnie raczej nie spotykany.
A co do magnesów na lodówkę, nie udało się tu znaleźć niczego ciekawego.
A co do magnesów na lodówkę, nie udało się tu znaleźć niczego ciekawego.
Ołtarzyk na środku głównej alejki w Mercado San Pedro. Lokalne targowisko. |
1. Cuyes (świnki morskie) w mięsnym. Peruwiańczycy jedzą świnki morskie. 2. Kilkanaście z kilku tysięcy odmian ziemniaków. 3. Krowi ryj i język? Chyba. 4. Stragany ze świeżymi sokami i koktajlami. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz