piątek, 7 października 2016

A więc w drogę do Peru!


PRZYGOTOWANIA

Przygotowania do podróży zaczęły się dawno temu. Zobaczyć Machu Picchu na własne oczy było jednym z moich marzeń, figurowało to na mojej bucket liście. Obserwując różne strony internetowe informujące o różnych promocjach na bilety lotnicze zwracałem główną uwagę na loty do Peru. Po jakimś czasie obserwacji nadarzyła się okazja i kupiłem bilety z Londynu do Limy. W międzyczasie uczyłem się języka hiszpańskiego, żeby się lepiej przygotować do przyszłego wyjazdu (żeby w razie czego na jakieś pytanie po hiszpańsku móc odpowiedzieć "no entiendo" zamiast "I don't understand").

Przed wyjazdem miałem ponad 4 miesiące, żeby przygotować się do podróży i wszystko zaplanować. Czytałem dużo stron internetowych, blogów, przewodników i stron biur podróży (można skorzystać z ich planów wycieczek, żeby sobie ułatwić). Po zaplanowaniu tego co chciałem zobaczyć i gdzie ułożyłem najbardziej optymalną trasę, żeby jak najlepiej wykorzystać czas na zwiedzanie na miejscu w Peru... Kilka lotów, przejazdy autobusami, pociągiem, noclegi w hostelach, plan zwiedzania, wejściówki na Machu Picchu - wszystko było przygotowane na czas.

Nadszedł 15 września i plany zaczęły obracać się w rzeczywistość.
Żeby dolecieć do Londynu dokupiłem lot Ryanairem z Modlina do Stansted. Samolot opóźniony o prawie godzinę, wypełniony po brzegi Januszami mlaszczącymi kanapki z kiełbasą i jajkiem był tak brudny, że tak źle to chyba nawet nie ma na sali kinowej po seansie, na którym było kilka klas z gimnazjum. Po wylądowaniu z poprzedniego lotu nie zdążyli nic posprzątać - ale to nie jest najgorsze, najgorsze jest to co było poprzyklejane do siedzeń (podpowiem, że chodzi tu o takie zwierze, co beeeeczy, ma dwa rogi, daje mleko, jest wielkości mniej więcej owcy - ale to nie zwierze było przyklejone - zwierze przyklejało to co wyciągnęło z nosa do siedzenia). Co do Ryanaira - dobrze, że lata i dowozi z miejsca A do miejsca B...
Z lotniska w Stansted transfer na lotnisko London City, skąd był lot do Limy z krótką przesiadką w Amsterdamie.
Lot odbył się Boeingiem 773 i był całkiem przyjemny i wygodny (bez urozmaiceń i czasoumilaczy jak w Ryanie). Udało się go w większości przespać (ponad 12h lotu) dzięki czemu czas szybciej minął.




LIMA

Po wylądowaniu około godziny 18 w Limie i odebraniu bagaży mieliśmy udać się na zarezerwowany nocleg w Callao (Callao dla Limy to tak jak u nas Raszyn dla Warszawy). Z lotniska to było ok. 1km. Z różnych źródeł dowiedziałem się, że lepiej nie chodzić tam po zmroku bo jest dosyć niebezpiecznie. Było już po zmroku więc trzeba było zorientować się w taksówkach - nie trzeba było wychodzić z terminala, żeby usłyszeć pytania "taxi my friend?". Cena 60 soli (1PEN = 1,12PLN). Nie ważne było, że to tylko 1km a cena taka jak za kurs do Miraflores (17km; miejsce gdzie kwateruje się większość gringos).
Postanowiliśmy jednak ten 1km przejść na pieszo i...
Okolica nie była za ciekawa, takie jakby slumsy, ludzie siedzący przed garażami w których na przemian były sklepy, tanie jadłodajnie, baro-kluby i zakłady mechaniczne. Każdy uważnie nam się przyglądał, zapewne widok dwójki gringos o tej porze nie jest tu zbyt powszechny. Chociaż było po zmroku a ja wcześniej naczytałem się w internetach jak w Południowej Ameryce jest niebezpiecznie - taksówkarze porywają i wywożą do bankomatów, żeby wypłacić im wszystko z konta, lub po prostu okradają; wszędzie obecni kieszonkowcy itp. - nic po drodze się nie stało, doszliśmy. Znaleźliśmy dom, w którym mieliśmy przenocować, przywitała nas Doris - przemiła starsza Peruwianka. Po niedługiej rozmowie po hiszpańsku i ustaleniu planu działania na następny dzień poszliśmy spać.

W domu przy tej ulicy nocowaliśmy. Calle Ramón Castilla, Callao.


Pobudka o 3 rano, szybkie mycie, sprawne spakowanie i wychodzimy na ulicę z Doris łapać taxi na lotnisko - mieliśmy o 5:30 samolot do Cusco. Po około 5 minutach Doris zatrzymała nam taxi i ustaliła z góry cenę, żeby nie chciał oszukać gringos - 10 soli. Na lotnisko dostaliśmy się sprawnie po około 5-6 minutach, drogi były puste co nie przeszkadzało naszemu kierowcy w skakaniu z pasa na pas i omijaniu tych kilku samochodów używając klaksonu co 20 sekund (jazdę po tutejszych miastach można pewnie obejrzeć na Extreme Sports Channel - bo to co oni wyprawiają to się kwalifikuje na ten kanał).

Hala odlotów na lotnisku Jorge Chávez w Limie (Callao).


Na lotnisku odprawa, nadanie bagaży i oczekiwanie na samolot. O tej porze dnia nie było jakiegoś dużego ruchu więc wszystko poszło sprawnie i bezproblemowo. Planowo o 5:30 wystartowaliśmy i po godzince wylądowaliśmy w...

CUSCO

Cusco leży na wysokości 3400m n.p.m. w związku z czym ludzie z nizin mogą cierpieć na chorobę wysokościową (mniejsza zawartość tlenu w powietrzu). Na lotnisko rozdawali liście koki, które podobno łagodzą objawy tej choroby (zawroty głowy, złe samopoczucie, szybkie zmęczenie). Liście się trzyma pod policzkiem, smakują jak trawa - albo jakieś inne zielsko, które smaku nie ma. My nie mieliśmy problemu z chorobą wysokościową - żyjemy w Warszawie, tutaj ze względu na obecność spalin zawartość tlenu jest równie niska jak na wysokościach 4000m n.p.m. i wyżej (no może tylko troszkę szybciej się męczyliśmy, łapaliśmy zadyszkę) więc byliśmy już do tego przystosowani przed wyprawą.

Po przylocie do Cusco i znalezieniu transportu do centrum na Plaza de Armas - pan jeździł swoim prywatnym autem (Daewoo Tico) i podwoził sprzed lotniska za 10 soli - 3x mniej niż panowie sprzed terminala, których trzeba było trochę oszukać i 18 razy odmówić grzecznie "no necesito, gracias". Nasz kierowca zapewnił, że wszystko jest "seguro" więc wsiedliśmy i po 10 minutach byliśmy na głównym placu.
Zrobiłem kilka fotek i poszliśmy szukać śniadania. Na ulicy można było kupić kanapki z białym, słonym serem lub z awokado po 1 solu, wszystko świeże i całkiem smaczne. Posililiśmy się u ulicznego sprzedawcy i wyruszyliśmy w poszukiwaniu transportu do Ollantaytambo, z którego wieczorem mieliśmy pociąg do Aguas Calientes (miejscowości położonej u podnóża góry Machu Picchu). CDN...

1. Liście koki. 2. Pomnik Pachacuteca - króla Inków. 3. Pan kupujący kanapki od Pani na przystanku autobusowym. 4. Napoje, jedzenie - wszystko bez paragonu i sanepidu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz