poniedziałek, 10 października 2016

Z Cusco do Ollantaytambo i Aguas Calientes

CHINCHERO

Z Calle Pavitos w Cusco odjeżdżają colectivos - minibusy/vany kursujące między miastami. Udaliśmy się więc na tę uliczkę, po czym od razu zostaliśmy zaczepieni przez kierowców, którzy natrętnie oferowali swoje usługi. Szybko się zorientowałem, który jedzie w jakie miejsce i zacząłem ustalać szczegóły przejazdu - chcieliśmy wysiąść w Chinchero, koszt przejazdu - 5 soli. Kiedy odjazd? Już! akurat tylko nas brakowało do kompletu.

Auto wyglądało jak troszkę większa wersja Forda Galaxy - z tą różnicą, że miało w środku 12 miejsc siedzących, co nie przeszkadzało kierowcy, żebyśmy jechali w 14. Wszystko było jasne poza jednym - co z naszymi plecakami? Mieliśmy duże 70l plecaki. Kierowca powiedział, że musimy je wrzucić na dach i zapewnił, że wszystko będzie dobrze, bo przywiąże je sznurkiem, nic nie spadnie, nie odpadnie. Nie mając zbyt dużego wyboru zgodziliśmy się i już po chwili byliśmy w drodze do Chinchero.
1. Colectivo - zdjęcie z summitpost.org, parenteau. 2. My w ostatnim rzędzie i cała rzesza przed nami - całkiem ciasno.
3. i 4. Po drodze, na przedmieściach Cusco - życie codzienne miejscowych.
Chinchero jest malutką miejscowością, położoną na wysokości 3800m n.p.m., około 30km od Cusco. Według wierzeń Inków - w tym miejscu narodziła się tęcza, co wyjaśniałoby upodobanie Peruwiańczyków z tego regionu do kolorowych materiałów, ubrań itp. oraz wywieszania 7-kolorowych flag, chociaż według mnie powinni oni zmienić swoje upodobania do tych kolorów, bo środowiska LGBT przywłaszczyły sobie "tęczę" przez co mi (i pewnie nie tylko mi)  źle się kojarzy. Zanim się dowiedziałem o narodzinach tęczy, zastanawiało mnie co tu u nich robi tyle "pedalskich" flag...
W Chinchero mieści się kolonialny kościół, trochę inkaskich ruin (70 soli z legitymacją ISIC za 10-dniową wejściówkę na obiekty w Cusco i okolicy), świetne widoki na ośnieżone góry dookoła i kilka sklepów/targ stworzone typowo pod turystów. Niemniej jednak warto się tutaj na chwilę zatrzymać i rozejrzeć w drodze do Ollantaytambo.
1. Sklepiki-wabiki - dla turystów. 2. Mały Juan straszy lamę i alpaka.
3. Sprzeda najpierw rzeczy z koca a na końcu koc. 4. Główny plac w Chinchero.


MORAY I SALINERAS DE MARAS

1. Ozdobny dywanik z frędzelkami na desce... 2. Gracias Dios Mio. 3. Pedro - mały człowiek, wielkie umiejętności (prowadzenia auta). 4. Wyjazd z Ollantaytambo - colectivo wersja ekskluzywna.
Żeby dojechać do Moray i Maras musieliśmy dogadać się z kierowcą, który zawiezie nas tam bezpośrednio, będzie czekał na nas, gdy my będziemy zwiedzać a na koniec zawiezie nas do Ollantaytambo, w sumie ok. 80km, 4 godziny.
Kierowca - Pedro, chciał za tę trasę 80 soli, ostatecznie udało nam się stargować do 50 i ruszyliśmy. Większość drogi, którą jechaliśmy, była po prostu ubitym piachem z kamieniami i wielkimi wertepami. Podczas jazdy zastanawiałem się, czemu kierowca po tak słabej drodze jedzie z prędkością 80km/h. Zawieszenie nie wyłapywało żadnych nierówności drogi - zawieszenia już dawno musiało nie być, gdyż przy każdym dole dźwięk jaki było słychać to jakby "uderzanie metalową rurą o drugą rurę". To tłumaczyłoby napis na tylnej szybie "Gracias Dios Mio" - dzięki mój Boże. Faktycznie należało dziękować, za to, że ten samochód jeszcze jeździł i dowiózł nas w jednym kawałku do końca.

Kiedy Pedro dowiózł nas w pierwsze miejsce, zastanawialiśmy się co zrobić z plecakami. Zostawić w aucie i liczyć na to, że Pedro jednak będzie czekał na nas z naszymi rzeczami czy wziąć plecaki na plecy i łazić z nimi w temperaturze powyżej 25 stopni. Orzeł zostawiamy, reszka zabieramy. W myślach rzuciłem monetą i wyszło na to, że zostawiamy. Zabraliśmy tylko paszporty, dokumenty, elektronikę i pieniądze, resztę zostawiając w bagażniku i poszliśmy pozwiedzać i zrobić kilka zdjęć...

Laboratorium Inków - Moray
W Moray na tarasowych zboczach Inkowie prawdopodobnie mieli "laboratorium" rolnicze. Różne warunki oświetleniowe oraz różnica wysokości (30m) sprawiały, że różnica temperatur wynosi nawet 15 stopni Celsjusza co pozwalało im eksperymentować przy różnych uprawach (zapewne ziemniaków, których w Peru jest ok. 3800 różnych gatunków). My w Polsce mamy tunele, w których mamy 16000 (na oko) odmian papryki, oni niestety nie mieli folii więc wymyślili sobie coś innego co chyba działa bo takich "tarasów" wszędzie było dużo.

Salineras de Maras
Salineras de Maras to ok. 5000 tarasów solnych, z których od czasów Imperium Inków do dzisiejszych pozyskuje się sól poprzez odparowywanie, silnie zasolonej wody. Przed wejściem na tarasy solne znajduje się targowisko, na którym można kupić pamiątki związane z tym miejscem, wiecie jakie? Tak! Sól! W woreczkach o różnym rozmiarze i kolorze. Z certyfikatem poświadczającym pochodzenie soli.

Pedro okazał się uczciwym Peruwiańczykiem i nie połasił się na nasze plecaki. Czekał w tym samym miejscu gdzie się rozstaliśmy. Podczas jazdy wymieniłem z nim wiele zdań po hiszpańsku, jednak nie wszystkie były dla mnie zrozumiałe ale nie dałem tego po sobie poznać, a i on wyglądał tak jakbym odpowiadał na pytania z sensem więc wszystko było w porządku.

1. Steki z alpaki (przykryty sadzonym i ryż z frytkami - nierozłączna para). 2. Ollantaytambo. 3. Pociąg Perurail - kursujący z Ollantaytabo do Aguas Calientes i z powrotem. 4. Panorama Urubamby.

OLLANTAYTAMBO

Podróż z Pedrem kończyliśmy w Ollantaytambo, skąd odjeżdżał pociąg do Aguas Calientes - miejscowości u podnóża góry Machu Picchu. Jako że mieliśmy trochę czasu to postanowiliśmy zjeść obiado-kolację. W menu znaleźliśmy steki z alpaki, które były serwowane z ryżem i frytkami (standard) oraz jakimiś dodatkami (pomidor, sałata, smażony banan). Co do smaku alpaka - dużo lepszy od baraniny, podobny do wołowiny - polecam spróbować bo nie truje! Jadłem jakieś 3 tygodnie temu a jednak siedzę i piszę ten tekst.


Zobaczyłem na ryneczku w Ollantaytambo grupę kobiet (pewnie lokalny zespół Jarzębina) i pomyślałem, że fajnie byłoby sobie zrobić razem zdjęcie. Podchodzę więc do nich i pytam czy można, młodsze patrzyły się po sobie i nie wiedziały co odpowiedzieć ale starsza wyraziła zgodę, więc zrobiłem. Po zrobieniu zdjęcia i podziękowaniu, pani po prawej stronie na zdjęciu mówi mi "plata" (kasa)... Od razu przypomniały mi się słowa Pabla z serialu Narcos "plata o plomo" (kasa lub ołów), lecz tego drugiego już pani nie powiedziała, i dobrze. Wytłumaczyłem, że jestem biednym studentem i niestety nie mam ze sobą pieniędzy, po czym się oddaliłem. Nikt mnie nie gonił. Uff, udało się!

Są trzy opcje dostania się do Aguas Calientes. Ośmiogodzinny dojazd do miejscowości Santa teresa i treking ok 3h do Aguas Calientes. Inka Trail - 3 dniowy treking przez dżunglę Szlakiem Inków. Pociąg z Ollantaytambo - dwie godzinki. Żeby oszczędzić czas w drodze, który można wykorzystać na zwiedzanie wybrałem pociąg, którego cena powala (ponad 500zł w dwie strony) - ale skoro można zarobić na gringos to czemu nie? A jeśli się chce zobaczyć Machu Picchu to i tak trzeba zapłacić.
Wieczorem wsiedliśmy do pociągu, w którym były wygodne fotele. Było już ciemno więc chciałem te dwie godziny przeznaczyć na sen, co niestety było niemożliwe bo jechała z nami grupa gimbusów z Francji i przez dwie godziny darli japy. W cenie biletu był nawet catering! Ciasteczko a'la piegusek, ciutkę większy i kubek wody/chichy/inka koli. Jak wybornie.

1. Suche krajobrazy, gdzieniegdzie wklejony "domek". 2. Ludzie jeszcze w ten sposób pracują na polu. 3. Andy! 4. Przystanek autobusowy w Maras.

2 komentarze:

  1. Gratuluję lekkości pióra. Świetnie opowiadasz.😊👍

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć. Zasiałeś piękny niepokój i pragnienia powróciły...
    Bardzo dziękuję. Grażka

    OdpowiedzUsuń