czwartek, 25 maja 2017

Samolotem na Maltę, na Malcie rowerem

Lazurowe Okno

PAKOWANIE NA OSTATNIĄ CHWILĘ

Niedługo po powrocie z Izraela i Jordanii kupiłem bilety na Maltę za niecałe 200zł w obie strony. Pierwszego kwietnia po południu miałem wychodzić z domu na autobus, żeby dostać się na lotnisko. Pierwsze problemy związane z tym wyjazdem zaczęły się jeszcze w domu... Zorientowałem się, że zostawiłem w pracy swój ręcznik szybkoschnący (zabieram go zawsze w podróż, bo niedużo waży i zajmuje niewiele miejsca)...
Nie chcąc jechać po niego do pracy, przejrzałem w internecie gdzie najbliżej mogę taki ręcznik kupić. Zobaczyłem, że akurat od dzisiaj ręczniki szybkoschnące są w Lidlu, więc postanowiłem po drodze na lotnisko zajechać do Lidla przy Hynka i kupić sobie drugi. Spakowałem się na szybko, miałem 1,5h do wylotu. Wyszedłem zadowolony z domu i nagle przypomniałem sobie o słuchawkach. Słuchawki, gdzie mam słuchawki? Spojrzałem do plecaka, nie widzę ich... Wróciłem się do domu. Szukam w pośpiechu. Nigdzie ich nie ma. No trudno, nie tracąc więcej czasu pomyślałem, że kupię sobie nowe na lotnisku. Udałem się na przystanek autobusowy, 500 metrów od domu i... Kolejny problem... Suwak w plecaku rozszedł się bo był "przepakowany" (i troszkę już uszkodzony). Szybkie w te i we wte suwakiem i problem zażegnany. Bynajmniej na tę chwilę... Wsiadłem w autobus, wysiadłem przy Hynka, 3 rundy po sklepie a ręczników nie widzę. Ręczniki szybkoschnące już się rozeszły. Zostały tylko frotte... Cholera, zajmują 4 razy więcej miejsca niż taki szybkoschnący, ale nie mając innej opcji kupiłem taki jaki był.

Czasu do wylotu coraz mniej a autobus jak na złość nie przyjeżdża, no i dochodzi do tego przesiadka w drugi przy Żwirkach. Zamówiłem Ubera, bo już i tak mało mi zostało czasu. Dojechałem na lotnisko niecałą godzinkę przed wylotem, na szczęście nie było wcale kolejek do kontroli bezpieczeństwa, więc wszystko szybko poszło. Znalazłem sklep i kupiłem słuchawki. Kupiłem też sobie wodę na drogę i usiadłem na ławce, żeby przepakować coś w plecaku. Z czeluści plecaka wyłoniły się moje stare słuchawki! Na co mi teraz dwie pary? Poleciałem z powrotem do sklepu i nowe, na szczęście, udało się zwrócić - nie zdążyłem ich nawet rozpakować, coś mnie powstrzymało gdy już miałem to zrobić.


BEZDOMNY MARYNARZ

Wsiadłem na pokład, zapiąłem pasy, 3 godzinki i byłem na miejscu. Założenie na ten wyjazd miałem takie, żeby wcale nie korzystać z transportu publicznego, autostopów itp. Wypożyczyłem więc rower żeby objechać obydwie wyspy - Maltę i Gozo. Rower miałem mieć dostarczony w niedzielę o 8 rano na lotnisko, musiałem więc przenocować na lotnisku. Ale po co? Sobota, godzina 22. Do Marsaxlokk 5km... więc poszedłem!
Wielka Brytania pozostawiła po sobie nie tylko ruch lewostronny.

Idąc dało się zauważyć, że chodniki są... Prawie ich nie ma, a tam gdzie są to są byle jakie. Wąskie, poniszczone, czasami o szerokości 40cm. Po niecałej godzince doszedłem do małej miejscowości Marsaxlokk. Udałem się do restauracji żeby skosztować jakiegoś lokalnego piwka i podłączyć się do Wi-Fi. Zamówiłem lokalne piwo białe - Lord Chambray Blue Lagoon i zacząłem przeszukiwać internet. Swoją drogą było to jedno z najlepszych piw jakie miałem okazję spróbować. Restaurację zamknęli chwilę po północy a ja byłem bez zarezerwowanego noclegu. Szukałem czegoś w internecie i nic nie znalazłem. Mówi się trudno... Stwierdziłem, że spędzę noc na ławce w porcie i doczekam do wschodu słońca, żeby zrobić timelapsa. Szukając odpowiedniej ławki nuciłem sobie piosenkę Krzysztofa Krawczyka - Chciałem być (Chciałem być marynarzem, chciałem mieć tatuaże, podróżować, zwiedzać świat, pięknie żyć, garściami życie brać...).
1. Million Star Hotel. 2. 3. 4. Niedzielny targ rybny w Marsaxlokk.
Znalazłem swoją ławkę. Ludzi na ulicy już praktycznie nie było. Położyłem się, plecak wsadziłem sobie pod głowę i rękę przełożyłem przez paski na wypadek gdyby ktoś chciał mnie okraść. Jakoś udało mi się przysnąć, lecz po godzinie obudziłem się bo było dosyć chłodno, około 12 stopni i mocno wiało. Nie mogąc spać dalej zacząłem szukać innej miejscówki. Wszedłem na jakąś łódkę co była "zaparkowana" na brzegu, pomyślałem, że burty osłonią mnie trochę od wiatru. Niestety wszystko w środku było mokre więc ten pomysł odpadł. Szukałem innego miejsca. Przechodząc obok budki telefonicznej - takiej samej jak są np. w Londynie, przez chwilę przeszedł mi przez głowę pomysł, żeby się tam przespać, ale z drugiej strony spanie w kucki w budce telefonicznej... Nie tam. Przeniosłem się na ławkę w uliczce między budynkami, z jednej strony mury kościoła a z drugiej żywopłot - tam mniej wiało. Oczywiście nie zabrałem cieplejszych ciuchów bo po co - przecież lecę "do ciepłych krajów". Byłem w samej bluzie i długich spodniach. Przykryłem się jeszcze ręcznikiem i jakoś dotrwałem do rana niewiele śpiąc. Nie sprzyjał też zaśnięciu nieustanny dźwięk jakiegoś dzwonu w porcie, który non stop co kilka sekund dzwonił. Nie spałem już jak jeszcze było ciemno, chodziłem po wybrzeżu i patrzyłem jak miejscowi rybacy wcześnie rano rozstawiali swoje stragany, żeby sprzedać to co w nocy złowili. Gdy już się wszyscy rozstawili i zrobiło się całkiem jasno to pochodziłem sobie jeszcze w te i z powrotem po straganach, żeby zobaczyć co tam ciekawego mają. Ławka na której spałem na początku była teraz wewnątrz straganu, więc to może i dobrze, że się przeniosłem bo i tak nie dali by mi pospać/poleżeć. Okazji do zrobienia timelapsa wschodu nie było bo niebo było mocno zachmurzone i słońca zwyczajnie nie było widać.
1. Ja po 3 dniach jazdy - nawet zadowolony. 2. Ranek w Marsaxlokk. 3. Jedna z dróg. 4.  Dobry rower - nie zawiódł przez te 3 dni.

NA SIODŁO I W DROGĘ

Chwilę po 8 przyjechał Johann z moim rowerem. Dostałem rower, mały zestaw naprawczy na wypadek awarii (dętka, klej, pompka). Chwilę porozmawialiśmy, podpisałem kwit, dałem zwrotną kaucję (50EUR, ale ja dogadałem się na dolary) i mogłem ruszyć. Pierwszy punkt - Blue Grotto. Jechałem głównie po ulicach, bo ścieżek rowerowych jest tam jak na lekarstwo. Trafiły się również drogi polne, które o dziwo na mapach Google były dokładnie oznaczone. Podczas jazdy po takiej drodze zorientowałem się, że jadę z otwartym plecakiem. Zatrzymałem się, patrzę. Cholera, rozwalił się suwak tak, że już nie szło zasunąć plecaka. Wygrzebałem kawałek sznurka i prowizorycznie go związałem. Później gdy miałem dostęp do noża, to naprawiłem go tak, że mogłem go zasznurować.
MacGyver
Blue Grotto
Przy Blue Grotto widoczek jest oddzielony kamiennym murkiem, kilkanaście osób robiło sobie przy nim "zwykłe" zdjęcia. Ja postawiłem na bardziej nietypowe ujęcie. Przeskoczyłem przez murek i podchodzę do urwiska... wreszcie to był widok, który zapiera dech w piersiach... Tylko 2 metry dalej a odczucia zmieniają się diametralnie. Niech inni teraz żałują, że nie mają takich fajnych ujęć, a co. Udałem się dalej w trasę w kilka punktów, które chciałem jeszcze tego dnia zobaczyć. Punktem końcowym miało być miasteczko Mgarr, w którym odbywała się Festa Frawli (Festiwal Truskawek). Truskawek było mnóstwo w przeróżnych odsłonach. W Mgarr mieściła się również restauracja, którą znalazłem na Tripadvisorze, która serwuje między innymi koninę. Nie byłem głodny na tyle, żeby zjeść "konia z kopytami" ale konia chciałem spróbować, udałem się więc do tej restauracji i zamówiłem koninę w sosie własnym. Mięso bardzo podobne w wyglądzie do wołowiny lecz smakowało trochę słodko. Było smaczne. Nie wiem czy to kwestia doprawienia tego tak przez kucharza czy może taki ma posmak to mięso.
1. Rysunki przygotowane przez dzieci o tematyce truskawkowej. 2. Słodkości na festiwalu. 3. Posiłek w Valettcie. 4. Konina.
Jazda rowerem po Malcie nie należy do najlepszych pomysłów. Mnóstwo górek i pagórków co się przekłada na ciągłe podjazdy pod górkę... Do tego dochodził mocny wiatr - zawsze w oczy, nie ważne, w którym kierunku się jechało. Raz miałem przypadek, że zjeżdżając z górki prawie się zatrzymałem. Nogi przez te 3 dni paliły się wielokrotnie na podjazdach. Jedno lub nawet dwu kilometrowe odcinki pod górę robiły swoje (a może nawet i dłuższe...). Chwila "przyjemności i radości" na zjeździe w dół, żeby potem znowu żałować pedałując pod górę...
Radar ' il Ballun' w Had Dingli
Rotunda w Moście
Nie chcąc powtórzyć błędu z poprzedniego dnia zarezerwowałem sobie nocleg w hostelu w Sliemie. Z Mgarr do Sliemy miałem 15km. Wsiadłem więc na rower i pojechałem. W hostelu wziąłem sobie prysznic, schowałem rzeczy do szafki, spakowałem aparat i zaraz wyszedłem na miasto. Udało mi się nagrać timelapsa zachodu słońca. Byłem trochę zmęczony ale nie na tyle, żeby do późnej nocy nie chodzić po mieście. Następnego dnia w planie miałem zobaczyć Lazurowe Okno, a raczej to co z niego zostało... Ze Sliemy do celu miałem 42km. Droga była dobra... Tyle zjazdów co podjazdów.
1. Klify Had Dingli. 2. Truskawki/frawli można było kupić wszędzie. 3. Schody na dach. 4. Kolejna droga.
1. 2. 3. Prom. 4. Ktoś tam sobie sprowadził malucha.
Na wyspę Gozo dostałem się promem. Dotarłem na miejsce i zobaczyłem pozostałości po Lazurowym Oknie. Zrobiłem kilka zdjęć i zjadłem sobie obiad - duże pudełko truskawek. W międzyczasie dostałem info o noclegu z Coachsurfingu. Miałem nocować w miejscowości Hal Safi. Sprawdzam na mapie gdzie to jest... Kurde, okazało się, że to 49km ode mnie. Godzina 15:30 a chwilę po 19 był już zachód słońca. Szybko się zebrałem, wsiadłem na rower i wyruszyłem w drogę do "domu". W międzyczasie nachodziły mnie myśli, taki kawał.. eeh a może by tak w autobus wsiąść? Ale nie! Nie takie miałem założenie. Po drodze spadł mi łańcuch. Zerwałem kilka liści, żeby nie uwalić się smarem i udało mi się w chwilę założyć go z powrotem. Cisnąłem dalej co sił w nogach przez góry i doliny. Na miejsce dojechałem chwilę po godzinie 20.

1. Autobusy mają rejestrację zaczynające się od BUS... 2. Rejestracje Taxi zaczynają się od TAXI... 3. To nie prędkość zabija tylko nagła jej utrata. 4. Widoki rekompensowały ciągłe podjazdy pod górę.
Amro u którego miałem nocować, jest egipcjaninem, który od 11 lat mieszka na Malcie. Okazał się spoko gościem i ugościł mnie jak króla, serwując porządną kolację (całego kurczaka z grilla) i częstując piwem. Chwilę sobie pogadaliśmy, obejrzeliśmy Kac Vegas i nadeszła pora spania. Amro wychodził do pracy o godzinie 6 rano, ale to nie było problemem, pozwolił mi zostać w mieszkaniu ile będę chciał i kazał częstować się wszystkim co tylko ma. Z opcji częstowania nie skorzystałem ale pospałem sobie do 8, spokojnie się przepakowałem i ogarnąłem, i o godzinie 9 rano wyruszyłem do Valletty. Amro miał zostawić mi klucze do mieszkania, ale zapomniał - więc drzwi do mieszkania po prostu zatrzasnąłem wychodząc z niego.
1. 2. 3. Upper Barrakka Gardens. 4. Pomnik wojny.
Do Valletty było blisko, jakieś 10km. Zacząłem od zwiedzania Upper Barrakka Gardens. Objechałem potem całe miasto rowerem i w poszukiwaniu dobrych ujęć udałem się do Sliemy. Ten ostatni dzień był już luźniejszy, miałem tylko w planach zwiedzanie Valetty i okolic. Wieczorem skierowałem się na lotnisko bo miałem samolot po godzinie 21, a o 19 byłem umówiony z Johannem na oddanie roweru - właśnie na lotnisku. Bez żadnych problemów oddałem rower i otrzymałem swoją kaucję. Wszedłem do terminala. Przeszedłem przez kontrolę bezpieczeństwa i zrobiłem sobie małe zakupy na bezcłówce. Usiadłem na ławce czekając aż podadzą informację, z którego gate'u mam boarding, a mieli ją podać ze 40 minut przed odlotem. Siedziałem, słuchałem muzyki, coś tam sobie czytałem... Nagle kątem oka zauważyłem wielki tłum, który praktycznie biegł przez terminal... Tak sobie pomyślałem - Polacy. Ale nie byłem tego pewny, widziałem do którego gate'u pobiegli i ustawili się w kolejce, żeby postać sobie te 40 minut. Monitor z informacją miałem w takiej odległości, że nie byłem w stanie odczytać informacji na nim wyświetlanych, zrobiłem więc zdjęcie z zoomem i to potwierdziło moje spostrzeżenia - tak, przy tym gate'cie co biegł ten tłum to byli polacy. To chyba jakaś naleciałość z czasów komuny, że ludzie lubią stać w kolejkach... Ja poczekałem sobie aż już wszyscy weszli - dopiero wstałem z ławki i wszedłem na pokład jako ostatnia osoba. Samolot nie był w pełni zapełniony więc mogłem przesiąść się do rzędu z awaryjnym wyjściem przez co miałem więcej miejsca na nogi (zawsze warto pytać stewardessy). Zmęczony po 3 dniach lot powrotny do Warszawy prawie cały przespałem.


Ostatniego dnia przejechałem ponad 20km...
Gdyby ktoś czuł się na siłach, lub był taki szalony, żeby się porwać na jazdę na rowerze po tych dwóch malowniczych, górzystych wyspach (co szczerze polecam i zarazem odradzam) to podaję tutaj kontakt do szefa: Johann Stivala CLICK. 15EUR/doba, dostawa i odbiór w jakiekolwiek miejsce w obrębie całej wyspy jest w cenie.
Wioska uchodźców



1 komentarz: