czwartek, 26 kwietnia 2018

Chickenbusy, kurnik oraz jak powstaje kawa.



ANTIGUA

Jak nigdy pospałem tego dnia prawie do godziny 9. Niespiesznie się ogarnąłem i wyszedłem sobie pobiegać i przy okazji pozwiedzać miasteczko. Zobaczyłem otwartą bramę - Estadio Pensativo - stadion lokalnej drużyny Antigua GFC. Antigua GFC to obecnie najlepsza drużyna piłkarska w Gwatemali, nieoficjalnie nazywają ich Panzas Verdes (zielone brzuchy) lub Los Aguacateros (aguacate - awokado, aguacateros - awokadzi?) z powodu koloru koszulek jaki noszą oraz lokalnie uprawianego awokado.




Raz na wozie, raz za wozem.

W Antigua za parę centavos (groszy) zobaczyłem również ruiny klasztoru - Convento de Recolección. Spędziłem tam ze 20 minut, bo nie było za wiele do oglądania, ruiny jak ruiny... Dupy nie urwały.




CHICKENBUSY I KURNIK

Dziesięć minut drogi spacerkiem z mojej kwatery było targowisko i kurnik. Dlaczego kurnik? Miejscowi mówią na to dworzec autobusowy, ale jak dla mnie - to jest siedziba chickenbusów więc kurnik. Nie widziałem dwóch identycznie pomalowanych busów. Po wizycie w kurniku mało nie dostałem oczopląsu widząc taką feerię barw. Każdy wymalowany w kilku kolorach, najczęściej nie licujących ze sobą. Jakby tego było mało to są jeszcze często przyozdabiane rysunkami, obiektami i innymi rzeczami.

Kurnik.
Dorodny czikenbus.
Targowisko tętniło życiem, można tam było kupić wszystko czego dusza zapragnie, prócz duszy. Pochodziłem sobie, żeby pooglądać ludzi i koło południa wróciłem ogarnąć się przed wypadem na plantację kawy w pobliskiej miejscowości Ciudad Viejo.

Targowisko.
Na bank byliście na targu. Ale czy byliście na takim co ma wulkan w tle?
Donald jesteś głupcem. Koszulka na czasie. Hejt na prezydenta USA.
Umówiony w Ciudad Viejo byłem na 13.00. Wyszedłem więc 40 minut wcześniej na dworzec bo jeszcze chciałem wymienić dineros. W jednym banku nie wymieniali, ale sprzedali info, że tam zaraz tak obok - można wymienić. Więc poszedłem. Rzuciłem 100 dolców, a chciałem tylko 60 - nie dało się. No dobra to stówa. Ale nie ma tak prosto. Skan paszportu w jednym okienku, potem kwit w drugim, a na końcu w trzecim wymiana kasy... schodzi się przy tym sporo.

20 minut, żeby wymienić Franklina na Quetzale... (BTW nie wolno było robić zdjęć, więc zrobiłem z przyczajki).
Jak już udało się wymienić kasę to pobiegłem szybko na dworzec bo już nie miałem zbyt wiele czasu do trzynastej. Pytam o której odjazd. Za 5 minut o 12.50 - jak nic się spóźnię. Wsiadłem do busa i od miejscowego pożyczyłem telefo, żeby zadzwonić do przewodnika, że się chwilkę spóźnię. Nie ma problem, my poczekamy. Ufff... Przystanek co skrzyżowanie. No ale się udało. Dojechałem 15 po 13 - czekali!

NA PLANTACJI KAWY

Ciudad Viejo.
Oprócz mnie było jeszcze troje Niemców a naszą małą grupkę oprowadzał sam właściciel plantacji. Wszystko opowiadał po hiszpańsku a wspomagał go w niewielkim stopniu chłopak, który tłumaczył z hiszpańskiego na angielski.

Tak tam jeszcze żyją ludzie. I nie wiadomo, czy oni mają nam czego zazdrościć, czy raczej my im powinniśmy zazdrościć.
Na plantacji i w domu/fabryce Juana Carlosa spędziłem prawie 6 godzin. Udało mi się prześledzić cały proces produkcji kawy. Od sadzonki aż do filiżanki kawy.

Juan Carlos - człowiek z pasją opowiadający o kawie, plantacji. Z większym zaangażowaniem opowiadał o kawie niż Hołowczyc kiedy prowadził Was w nawigacji.

Owoce kawy na krzaku w różnym stopniu dojrzewania.

Ziarna kawy po wyjęciu ze skórki. W dotyku oślizgłe. W smaku słodkie!

Rok temu jak chodziłem do pracy to miałem widok z 19 piętra na inne budynki. A wyobraźcie sobie pracę na takiej plantacji kawy z widokiem na wulkan...

Miesiąc temu buszowałem na polach herbacianych w Indiach, a rok temu to było na plantacjach kawy.

Pucharki: nie ma nic; kawa w trakcie fermentacji, sucha kawa, kawa wypalona, kawa zmielona, iiii wreszcie zaparzona... wymarzona mała czarna. Yyyy... mówiłem to już? Najlepsza kawa jaką piłem na świecie.

Żona Juana - wypalanie kawy starym sposobem.

Wypalona kawa.

Mielenie kawy starym sposobem - na kamieniu.

Żona Juana Carlosa - parząc kawę - powiedziała, że dają kawę dzieciom od 6 miesiąca życia... "Są wtedy takie żywsze, bardziej ruchliwe..."

Nie piłem kawy od kilku miesięcy do wtedy. A wtedy wypiłem 5 takich kubków, świeżej kawy.... Mmm...

Po wszystkim wróciłem do Antigua Guatemala, na dworcu zrobiłem rozeznanie, o której odjeżdżają busy do Panajachel i wróciłem do hostelu. Miałem czas do 7 rano bo bus odjeżdżał tylko raz dziennie o 7 rano.

Następnego dnia obudziłem się o 5.20 bez budzika. A chciałem o 5 rano bo musiałem się jeszcze spakować i być w kurniku około 6.30 bo czasami jak się bus zapełni to odjeżdża wcześniej. W pośpiechu wziąłem prysznic i się spakowałem. Zdążyłem jednak bez problemu. Siedzę w busie.
Kilometrów do przejechania około 110. Czas - 3 godziny. Pogoda bardzo spoko, 23 stopnie i słońce z lekkimi chmurkami.

W Panajachel poszedłem nad jeziorko. Woda przejrzysta, ciepła i wtle dwa wulkany. Przejrzystość powietrza niestety nie pozwoliła podziwiać za bardzo widoku dwóch wulkanów.



Dalej idąc z moim zamysłem zacząłem się kierować w stronę granicy z Meksykiem. Jeśli chodzi o bezpośrednie połączenia - nic nie było. Musiałem się przesiąść kilka razy. Z Panajachel do Quetzaltenango a następnie do Huehuetenango (huehue). W Huehuetenango byłem jakoś po 18, więc zaraz kiedy zaczęło się ściemniać. Nie chciałem przekraczać granicy w nocy więc już stwierdziłem, że zostanę w tej miejscowości na noc.

JAZDA W CHICKENBUSACH

Jazda chickenbusem, kiedy jest pełny pobudza kreatywność. Teoretycznie jest ok 20-24, 2.5 osobowych kanap. Przejście jest jednak na tyle wąskie, że można siedzieć zahaczając lewym półdupkiem o jedną kanapę i prawym o drugą.

Dziwny jest również fakt, że kiedy siedziałem z przodu i ludzie wsiadali do busa to woleli się dosiąść niz iść 2 ławki dalej i mieć całą dla siebie...

HUEHUETENANGO

Nie mając żadnego noclegu po przyjeździe chciałem czegoś poszukać. Przy samym dworcu było z 10 hoteli - ale tylko jeden co miał wifi. Koszt za "pokój" po przeliczeniu to 20zł. Jak za darmo, ale jak wiadomo za ceną również idzie jakość, której hotel Guatemex nie oferował wcale. Brud, smród i ubóstwo. Dostałem pokój 2m2 z zakrwawioną pościelą i robakami - ale był TV (trochę jakby luksusowo).

Własne 2m2.


Siedzę sobie na łóżku, szperam w internecie, spojrzałem na ścianę a tam karaluch (la cucaracha) sobie pędzi wesoło kiwając głową. Zabiłem go i zacząłem się rozglądać. Dojrzałem jeszcze jego dwóch kumpli. Wszyscy skończyli na podłodze rozgnieceni najaczem. Ich ciała pozostawiłem na podłodze jako przestroga dla innych - ze mną nie ma żartów.

Łóżko i pościel do czystych nie należało ale byłem przygotowany i na taką okazję. Mam ze sobą bawełniany śpiwór do spania, żeby nie musieć bezpośrednio stykać się z pościelami w różnych miejscach. Leżąc jeszcze udało mi się zabić jedną skoczną pchłę. 4 brutalne zabójstwa jednego wieczoru.

Na przeciwko mnie mieszkał kierowca tira co jechał po kukurydzę do Veracruz w Meksyku, zapukał kiedy siedziałem w pokoju i poczęstował mnie piwem.



Porozmawialiśmy sobie trochę o Gwatemali. Chciał poczęstować mnie koką ale grzecznie mu odmówiłem. Przy okazji rozmowy zaczął opowiadać mi o cenach różnych rzeczy w Gwatemali. Gram kokainy w Gwatemali kosztuje 100qz, duża kulka marihuany kosztuje 5qz. Piwo około 5qz. Litr czystej wódki 30qz. Koszt wynajmu pokoju na miesiąc 300qz. A kobieta lekkich obyczajów z ulicy 50qz. Chyba łobuz był z tego kierowcy... ale szybko skończyłem rozmowę i wróciłem do pokoju mówiąc, że jestem zmęczony. Profilaktycznie spryskałem siebie i łóżko dookoła sprayem zawierającym 50% DEET (bardzo silny środek odstraszający komary i inne owady, zazwyczaj polecany do dżungli, miejska dżungla to też dżungla...) - żeby odstraszyć potencjalnych nieproszonych gości. Jednak leżąc co chwila miałem uczucie, że coś po mnie chodzi. Będąc w warunkach takich a nie innych postanowiłem wstać po 4 żeby nie siedzieć tam za długo. Spałem więc lekko ponad 4 godziny.

Ten sen nie należał do najlepszych. Chwilę po 4 wstałem i poszedłem się umyć (ale nie był to prysznic, bo łazienka była w takim stanie, że stwierdziłem, że 1 dzień bez prysznica nie zrobi mi różnicy). Spakowałem rzeczy i poszedłem do kurnika, żeby złapać busa do La Mesilla - miejscowości, w której jest przejście graniczne do Meksyku.

La Mesilla.

Nad tym ptakiem w prawym górnym roku - wlepa Legii z Pruszkowa. :D

Ciężko nie było na dworcu od razu zasypują pytaniami o cel podróży. Wsiadłem, runda po mieście, żeby pozbierac więcej osób i jazda. Dojechałem do La Mesilla. Do granicy zostało 600m, które przeszedłem z buta. Po stronie Gwatemalskiej nie było żadnych kolejek, tylko ja. Dostałem pieczątkę wyjazdową i bez żadnych opłat (brawo Gwatemala! - Meksyk, Belize, uczcie się) ruszyłem na stronę Meksykańską. Imigracja Meksykańska jest 4km dalej... taksówkarze zaczepiają. Pytam ile, 10 pesos lub 10 quetzali czyli jak 2zł i 6zł... wybrałem płatność w pesos aco.





Skaterzy w Antigua Guatemala.

PS. Pisząc tego posta słuchałem latynoskich hitów. Weźcie poprawkę na to!


1 komentarz:

  1. Czytając Twój wpis, czułam się jakbym była tam z Tobą :) rewelacja!

    OdpowiedzUsuń