wtorek, 6 grudnia 2016

Na wybrzeżu Peru

Katedra w Limie przy Plaza de Armas.

HUACACHINA

Następną destynacją po Arequipie była Huacachina - oaza położona na obrzeżach miasta Ica. Zrobiliśmy tę trasę nocnym autobusem, który z Arequipy wyjeżdżał o godzinie 21:30 a do Ica przyjeżdżał o 9:00. Prawie 12 godzin jazdy to jak lot z Amsterdamu do Limy. Czas przejazdu długi, ale na szczęście w nocy - więc nie traciliśmy dnia na przemieszczanie się. Autobus (Cruz del Sur) był mniej więcej podobny komfortem do Polskiego Busa. 
Siedzenia były wygodniejsze niż w samolocie, były trochę bardziej odchylane, co umożliwiło przespanie większej części drogi. Chwilę po wyruszeniu zaserwowali kolację, jakiegoś kurczaka z makaronem i kisiel z cynamonem... Smaczne to to nie było. Dojechaliśmy planowo na godzinę 9:00 i wysiedliśmy na dworcu w Ica. Lampy nie pocierałem, a znikąd jak dżin pojawili się taksówkarze usilnie oferujący podwózkę, którą niestety (dla nich) nie byłem zainteresowany.
Udaliśmy się na główny plac, gdzie zjedliśmy śniadanie a następnie do biura podróży, żeby zorganizować rejs niedalekiego Paracas na wyspy Ballestas. Po ustaleniu szczegółów odbioru nas z hostelu w Huacachina poszliśmy łapać transport do oazy.

Huacachina jest oazą położoną na pustyni w odległości ok. 5km od miasta Ica. Dookoła jeziorka skupia się wiele restauracji i hoteli/hosteli. Sama wioska otoczona jest wysokimi wydmami. Zatrzymaliśmy się w hostelu Carola del Sur, w którym mieliśmy dostępny basen. Świetna sprawa na ochłodzenie się przy prawie 30 stopniach Celsjusza.
Dwa dni wcześniej byliśmy na wysokości blisko 5000m n.p.m. gdzie temperatura wynosiła 0 stopni, a teraz jesteśmy tu - klimatyczny zwrot o 180 stopni.
Piachu po sam horyzont. W 2012 i 2013 odbywał się tutaj rajd Paryż-Dakar.
1. Basen w hostelu. 2. Oaza. 3. Pustynne pojazdy a w tle Ica. 4. Wydmy.
Po intensywnym odpoczynku postanowiliśmy się wybrać terenówką na pustynię. O 16 podjechało po nas "auto" nastoosobowe - peruwiańscy inżynierowie garażowi stworzyli na potrzeby turystów specjalne terenówki, w których mieściło się od 12 do nawet 20 osób. Wyruszyliśmy w drogę - kierowca zabrał nas na rajd po wydmach, to była namiastka rajdu Paryż-Dakar, który odbywał się w tym miejscu kilka lat wcześniej.
Dodatkowym zajęciem był sandboarding - zjazd na desce z wydm. W Cusco rozmawialiśmy z parą polaków, którzy próbowali już sandboardingu i nie polecali zbytnio, chłopak się przewrócił i pościerał, na piachu. Ciężko mi było w to uwierzyć, więc musiałem przekonać się o tym sam. Nasz kierowca a zarazem znawca i instruktor pustynnych zjazdów wytłumaczył jak najbezpieczniej zjeżdżać - położyć się na brzuchu, łokcie wąsko, nogi do góry i jazda. Po dwóch takich zjazdach, jazda na leżąco okazała się zbyt mało emocjonująca. Spróbowałem na stojąco - w końcu kilka lat na snowboardzie do czegoś się przyda. Udało mi się nie przewrócić ani razu, chociaż byłem świadkiem kilku spektakularnych gleb, które faktycznie skończyły się otarciami. Na samym końcu podziwialiśmy zachód słońca. Nasz kierowca oprócz innych umiejętności, posiadał także zmysł fotografa - potrafił strzelić kilka ujęć zachodzącego słońca, które były naprawdę dobre. Wróciliśmy do hostelu, żeby się umyć - nie ma nic lepszego niż prysznic po zabawie w piaskownicy.
Wyruszyliśmy wieczorem w poszukiwaniu jedzenia, po drodze kupiliśmy trochę miejscowego rumu i coli a w agencji podróżniczej bilety na kolejny dzień z Paracas do Limy.
Na kolację udaliśmy się nad jeziorko - tam skupia się całe życie przy oazie. Restauracja, na którą padł wybór była Huacafuckingchina. Sporo osób siedziało, więc musiało być "dobrze" i faktycznie tak było. Kelner, który nas obsługiwał nazywał się Javier, gościu znał trochę wyrazów po polsku. Zaserwował nam bardzo smaczne jedzenie i dużą dawkę humoru.
Następnego, bardzo wczesnego ranka spakowaliśmy się i byliśmy gotowi do dalszej drogi. Czekaliśmy na transport do Paracas, skąd mieliśmy popłynąć łodzią na pobliskie Islas Ballestas.
W pierwszym planie - lwy morskie. Na drugim planie wyspa, - CAŁĄ OBSIADŁY PTAKI!

PARACAS

Islas Ballestas to rezerwat przyrody. Nigdy w całym moim życiu nie widziałem tylu ptaków (no może poza stoiskiem z drobiem w markecie). Bardzo dużo różnych gatunków, w bardzo dużych ilościach. Pogoda nie była najlepsza, mocno pochmurno, ale przynajmniej nie padało. Dodatkowo można było tu zobaczyć piwngwiny Humboldta i lwy morskie. Warto się wybrać i to zobaczyć na własne oczy, bo naprawdę robi wrażenie. Ale jak wiadomo są plusy dodatnie i plusy ujemne, jednym z tych ujemnych był wszechobecny zapach ptasich odchodów. Oddychaniu towarzyszyło uczucie wizyty w toalecie publicznej dla ptaków. Co do lwów morskich, są to zwierzęta, które prowadzą nocny tryb życia a w ciągu dnia wylegują się na skałach pozując do zdjęć podpływającym fotografom.
Po dwugodzinnym rejsie mieliśmy chwilę na przejście się wybrzeżem w Paracas a następnie poszliśmy na dworzec, na autobus do Limy. Podróż minęła bardzo szybko.
1. Ptaki na lądzie. 2. Ptaki na łodziach. 3. El Candelabro, geoglif mierzący 180m wysokości. 4. Jeszcze więcej ptaków.

1. Wzgórze San Cristobal i biedna dzielnica położona na jego zboczu. 2. Zabudowania w mieście. 3. Moto wózek, do przewożenia towarów i trzody. 4. Lusterko z zabezpieczeniem antykradzieżowym.

LIMA

Dojechaliśmy do Limy i tam na miejscu udaliśmy się do Miraflores, gdzie mieliśmy nocleg.
Lima z liczbą ludności prawie 10mln jest bardzo zróżnicowanym miastem. W dzielnicy takiej jak Miraflores można zobaczyć dużo nowoczesnych budynków, czyste ulice, a znowu w innej sporo walących się, małych, kolorowych domków, gdzie bieda wychodzi drzwiami i oknami. Między życiem jednych i drugich jest wyraźna przepaść.

1. Pałac Arcybiskupi. 2. Strażnik przy Pałacu Prezydenckim. 3. Cinkciarz i patrol policji. 4. Policja i tłum gapiów chwilę po bójce.
Przy głównym placu w Limie mieści się Pałac Prezydencki, a prezydentem od 2016 roku, mającym polskie korzenie jest Pedro Pablo Kuczynski. W związku z tym, nie dziwi obecność sporej liczby wieloosobowych patroli policji. Byliśmy nawet świadkami pewnego zajścia. Jeden z pracowników jakiejś agencji turystycznej nachalnie oferował wycieczki turystom. Pewien pan (wyglądający na kogoś, kto pilnował porządku na placu, żeby turyści nie deptali trawników itp.) zwrócił uwagę sprzedawcy wycieczek, żeby nie robił tego tak nachalnie. Po krótkiej wymianie zdań doszło do przepychanek. Spadły okulary, czapka, telefon wyleciał z ręki. Oprócz nas przyglądało się temu jeszcze sporo osób, między innymi ze cztery starsze kobitki, które swoimi moherowymi głosami zaczęły wołać policję ("pooooliiiisiiiijaaaa"). Policja zareagowała błyskawicznie, rozdzielając obydwóch panów i zawijając wciąż awanturującego się agenta. Już chyba wiem skąd się biorą te statystyki o przestępczości w krajach Południowej Ameryki...
Miraflores - bogatsza dzielnica na skarpie nad Pacyfikiem.
Miraflores, jest jedną z "lepszych" dzielnic. Ulice są schludne, czyste, budynki ładne, odgrodzone wysokimi murami, często zakończonymi kolcami. Życie tutaj wygląda podobnie do życia w jakimś europejskim mieście. Sieciowe sklepy są takie same, restauracje i kawiarnie również. Miłośnicy kotów mogą udać się do parku Kennedy'ego, krążą tam stada bezdomnych sierściuchów. W wielu miejscach można zauważyć wywieszone bannery informujące o zakazie porzucania domowych zwierząt (za co grozi kara 3950 soli - ok. 4800zł).
Prawdziwe zwiedzanie to takie, które kończy się konsumpcją. W myśl tej zasady postanowiliśmy spróbować lokalnego przysmaku. Przy samym parku Kennedy'ego na ulicy Pizzowej (Calle de las Pizzas) mieści się dużo różnych restauracji. W jednej z nich spróbowaliśmy coś, czego w Polsce nie znajdziemy...
Chrupiąca świnka morska z ziemniaczkami i surówką.
Świnka morska została podana z pieczonymi ziemniakami i jakąś surówką. Smak ziemniaków... każdy zna, co ja będę opowiadał. Natomiast świnka była naprawdę smaczna, delikatne, soczyste mięso i złocista, chrupiąca skórka po prostu rozpływały się w ustach. Polecam spróbować każdemu, kto będzie miał okazję.
Świnki morskie odgrywają swoją rolę w Południowej Ameryce od przeszło 5000 lat. W katedrze w Cusco jest obraz przedstawiający Ostatnią Wieczerzę, gdzie przed Jezusem i apostołami na stole na talerzu leży świnka. Ponadto w dzień wszystkich świętych na grobach bliskich ludzie spożywają różne pokarmy, między innymi - świnkę morską.
1. Stragan z pamiątkami. 2. Jedna z ulic w dzielnicy Miraflores. 3. Zakaz porzucania zwierzątek domowych. 4. Świnka morska przy herbatopoju.
Po trzech dniach spędzonych w Limie przyszedł czas na powrót. Jeszcze nie do domu - do Europy, a dokładniej do Amsterdamu. Szybko i tanio z pomocą aplikacji typu Uber dostaliśmy się na lotnisko. Mieliśmy wykupione bilety Lima-Amsterdam-Londyn, jednakże podróż chcieliśmy zakończyć w Amsterdamie i tam zostać dwa dni na szybkie zwiedzanie. Już miałem kupione stamtąd bilety na powrót do Warszawy przez Kijów. Przy nadawaniu bagażu rejestrowanego niestety wystąpił problem - pani z obsługi nie chciała/nie mogła nadać nam bagażu tylko do Amsterdamu - musiała do portu docelowego - do Londynu. Po kilku rozmowach z jej przełożoną zauważyłem, że nic nie da rady zrobić i bagaż musi lecieć do Londynu, więc tak go nadaliśmy. Potem zacząłem kombinować jak to zrobić, czy trzeba lecieć do Londynu i stamtąd muszę kupić nowe bilety do Warszawy? Ale wtedy przepadnie zwiedzanie Amsterdamu itp. Może uda się jakoś "wyciągnąć" bagaże podczas przesiadki w Amsterdamie. Zacząłem szukać informacji w internecie. Nowe bilety Londyn-Warszawa to koszt ok. 650zł za osobę plus transfery między-lotniskowe. Wyciągnięcie bagażu na życzenie pasażera z samolotu, to kilkaset złotych kary do zapłacenia. Jednakże znalazłem pewien niepewny sposób i postanowiłem go wykorzystać... Ale to wydarzyło się w Amsterdamie. Opowiem następnym razem.

A tutaj film z tripa po Peru:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz